Lubię snuć się z psem naszą stałą trasą po Bełchatowie. To znaczy - może lubię, to zbyt bezpośrednio powiedziane - muszę, to lepsze słowo. A ponieważ muszę - staram się lubić. Więc - lubię. Takie powolne łażenie, bez pośpiechu i większego celu - no chyba, że pies dużo pojadł, to i cel jest większy - stwarza okazje do czynienia ciekawych obserwacji miejsc, rzeczy i ludzi. Zatem - o miejscach.
Jest w Bełchatowie Plac Wolności. Czyli Park Żula. Nie lubię tego określenia, zarówno dla tego miejsca, jak i dla ludzi, będących jego źródłem - każdy z nas w niesprzyjających okolicznościach może nim być. Czyli żulem. Niewiele trzeba. Mnie też się ledwie udało. Dlatego nie wieszam na nich ostatnich psów - są ofiarami własnego charakteru i okoliczności - co nie zwalnia ich, oczywiście, z odpowiedzialności za swoje czyny. A wielu z nich ma niesamowite historie w zanadrzu. O moim mieście, między innymi. Więc ich słucham.
Ale - do rzeczy. Plac Wolności. Stoi tam obelisk, płyta kamienna z wyrytym sonetem Adama Asnyka. Idzie to tak:
Wola i godność, i męstwo człowiecze,
Póki sam w ręce nie odda się czyje,
I praw się swoich do życia nie zrzecze,
To ani łańcuch, co mu ściska szyję,
Ani utkwione w jego piersiach miecze,
Ani go przemoc żadna nie zabije
I w noc dziejowej hańby nie zawlecze.
I kto by pomyślał - wino silniejsze od miecza, mocniejsze od łańcucha. Gorzała ponad człowieczeństwem. I nie wybiera, wszak leczą kaca i pod stołami i na stołkach.
Przez Plac Wolności ciężko przejść, by nie usłyszeć:
- Ej, somsiad. Dołożysz do bułki?
No to jak, somsiadowi nie dołożę? Społeczeństwo ubożeje, pomagać sobie trzeba. Tym bardziej, że niektórych lepiej mieć za kumpli, niż nieznajomych. Mówię o żulach, bo z politykami to jest odwrotnie.
Ciężko też w tym parku odpocząć, bo nawet jak już się kilka bułek zasponsoruje i można by spokojnie usadzić dupsko na jakiejś ławce, to nie bardzo jest gdzie. Ostatnio naliczyłem, że brakuje ich około trzynastu. A reszta to wiadomo: własność somsiadów.
Nie mam do nich żalu. Znaczy - do somsiadów. Gdzieś pić muszą, spotkać się, pobajerzyć. A że któryś uwolni ptaka - ten pawia, a tamten innego - każdemu się zdarzyło. Taki klimat.
O komfort chodzi. O komfort, który zapewnia im moje miasto. Komfort picia, a co za tym idzie - upadania, staczania się, umierania. Bo ilu ich odeszło w ciągu roku - jeden Krzysiek, drugi, Cacek, Tadek.
Straż miejska jeździ i patrzy, czy zbieram gówna. Zbieram. Wszyscy zbieramy to gówno. Wulgarnie? Może, ale nazywajmy rzeczy po imieniu. A zmienią się w oka mgnieniu, jak śpiewa Adam Nowak.
Po co nam taki Plac Wolności? Co to za "wolność"? W alejkach stoją lampy, zwieszające smętnie świecące łby, brudne od zacieków i zdechłego robactwa. Światła tyle, co w średniowieczu. Gałęzie zwieszają się na chodniki, włażą do oczu. A przy pomniku wieszcza świerki (zdaje się) za chwilę połączą swoje iglaste ramiona. I niewola. Tych ludzi, spętanych nałogiem.
Najgorsze, że idzie ku gorszemu. Poczekajmy do wiosny. Spotkajmy się wtedy ciepłym wieczorem na deptaku. Tam, to dopiero jest wolność...
Deptak blues
w naszym mieście na placu dzieci
piją wódę
zabijają uczucia myśli oraz nudę
chodzimy obok cicho gdy tak sobie
piją
a nuż dzieci nas także wezmą i
zabiją
lato w mieście król gawiedź na
rynek zaprasza
dla każdego tu znajdzie się
miejsce i flasza
gdzie przyszłość się jawi bez
żadnego znaku -
hodujemy tabuny rasowych pijaków
których za lat dziesięć park żula
przytuli
dziś jeszcze się cieszą choć w
swojej zabawie
mylą szczęście z amokiem a
wolność z bezprawiem
tu ktoś leje tam rzyga na
miejskie marmury
ci lepiej wychowani idą w dom
kultury
kibole się biją nastolatki
pieprzą
trawa browar – kto dzisiaj zna
rozrywkę lepszą
głowę zwiesza smętnie strażnik i
policjant
jedno widać wyjście - twarda
prohibicja
ale górę bierze jak zawsze emocja
którą wznieca w ludziach szczytny
cel: promocja!
a ja na się niniejszym biorąc
rolę błazna
przypominam że dobra zasada
żelazna
by król pragnąc ocalić tron a nie
głupotę
przez swe włości niekiedy chadzał
na piechotę
Znam takiego miejscowego, co przed wyborami ściskał, zagadywał: swój chłop, brat łat, zaś po pomyślnych wyborach odwracał oczy, mijając - o dziwo - jeszcze na piechotę. Potem nawet po sąsiedzku, tam gdzie dzwony grzmią, zajeżdżał limuzyną. Może by unikać plebsu. Nie ten blues. A żal. Głównie tych na murkach. Bo z czasem jeszcze przesiądą się na ławki w Parku Wolności. I gie... - jak piszesz.
OdpowiedzUsuńDobrze piszesz - cudacznaB