niedziela, 2 grudnia 2012

"moje miasto"

    Lubię snuć się z psem naszą stałą trasą po Bełchatowie. To znaczy - może lubię, to zbyt bezpośrednio powiedziane - muszę, to lepsze słowo. A ponieważ muszę - staram się lubić. Więc - lubię. Takie powolne łażenie, bez pośpiechu i większego celu - no chyba, że pies dużo pojadł, to i cel jest większy - stwarza okazje do czynienia ciekawych obserwacji miejsc, rzeczy i ludzi. Zatem - o miejscach.
     Jest w Bełchatowie Plac Wolności. Czyli Park Żula. Nie lubię tego określenia, zarówno dla tego miejsca, jak i dla ludzi, będących jego źródłem - każdy z nas w niesprzyjających okolicznościach może nim być. Czyli żulem. Niewiele trzeba. Mnie też się ledwie udało. Dlatego nie wieszam na nich ostatnich psów - są ofiarami własnego charakteru i okoliczności - co nie zwalnia ich, oczywiście, z odpowiedzialności za swoje czyny. A wielu z nich ma niesamowite historie w zanadrzu. O moim mieście, między innymi. Więc ich słucham.
    Ale - do rzeczy. Plac Wolności. Stoi tam obelisk, płyta kamienna z wyrytym sonetem Adama Asnyka. Idzie to tak: 

Póki w narodzie myśl swobody żyje
Wola i godność, i męstwo człowiecze,
 Póki sam w ręce nie odda się czyje,
I praw się swoich do życia nie zrzecze,

To ani łańcuch, co mu ściska szyję,
Ani utkwione w jego piersiach miecze,
Ani go przemoc żadna nie zabije
I w noc dziejowej hańby nie zawlecze.



    I kto by pomyślał - wino silniejsze od miecza, mocniejsze od łańcucha. Gorzała ponad człowieczeństwem. I nie wybiera, wszak leczą kaca i pod stołami i na stołkach.
Przez Plac Wolności ciężko przejść, by nie usłyszeć:
  - Ej, somsiad. Dołożysz do bułki?
   No to jak, somsiadowi nie dołożę? Społeczeństwo ubożeje, pomagać sobie trzeba. Tym bardziej, że niektórych lepiej mieć za kumpli, niż nieznajomych. Mówię o żulach, bo z politykami to jest odwrotnie.
Ciężko też w tym parku odpocząć, bo nawet jak już się kilka bułek zasponsoruje i można by spokojnie usadzić dupsko na jakiejś ławce, to nie bardzo jest gdzie. Ostatnio naliczyłem, że brakuje ich około trzynastu. A reszta to wiadomo: własność somsiadów.
   Nie mam do nich żalu. Znaczy - do somsiadów. Gdzieś pić muszą, spotkać się, pobajerzyć. A że któryś uwolni ptaka - ten pawia, a tamten innego - każdemu się zdarzyło. Taki klimat.
O komfort chodzi. O komfort, który zapewnia im moje miasto. Komfort picia, a co za tym idzie - upadania, staczania się, umierania. Bo ilu ich odeszło w ciągu roku - jeden Krzysiek, drugi, Cacek, Tadek.
Straż miejska jeździ i patrzy, czy zbieram gówna. Zbieram. Wszyscy zbieramy to gówno. Wulgarnie? Może, ale nazywajmy rzeczy po imieniu. A zmienią się w oka mgnieniu, jak śpiewa Adam Nowak.
Po co nam taki Plac Wolności? Co to za "wolność"? W alejkach stoją lampy, zwieszające smętnie świecące łby, brudne od zacieków i zdechłego robactwa. Światła tyle, co w średniowieczu. Gałęzie zwieszają się na chodniki, włażą do oczu. A przy pomniku wieszcza świerki (zdaje się) za chwilę połączą swoje iglaste ramiona. I niewola. Tych ludzi, spętanych nałogiem.
   Najgorsze, że idzie ku gorszemu. Poczekajmy do wiosny. Spotkajmy się wtedy ciepłym wieczorem na deptaku. Tam, to dopiero jest wolność...

Deptak blues

w naszym mieście na placu dzieci piją wódę
zabijają uczucia myśli oraz nudę
chodzimy obok cicho gdy tak sobie piją
a nuż dzieci nas także wezmą i zabiją

lato w mieście król gawiedź na rynek zaprasza
dla każdego tu znajdzie się miejsce i flasza
gdzie przyszłość się jawi bez żadnego znaku -
hodujemy tabuny rasowych pijaków

nierobów ochlapusów nałogów i żuli
których za lat dziesięć park żula przytuli
dziś jeszcze się cieszą choć w swojej zabawie
mylą szczęście z amokiem a wolność z bezprawiem

tu ktoś leje tam rzyga na miejskie marmury
ci lepiej wychowani idą w dom kultury
kibole się biją nastolatki pieprzą
trawa browar – kto dzisiaj zna rozrywkę lepszą

głowę zwiesza smętnie strażnik i policjant
jedno widać wyjście - twarda prohibicja
ale górę bierze jak zawsze emocja
którą wznieca w ludziach szczytny cel: promocja!

a ja na się niniejszym biorąc rolę błazna
przypominam że dobra zasada żelazna
by król pragnąc ocalić tron a nie głupotę
przez swe włości niekiedy chadzał na piechotę

1 komentarz:

  1. Znam takiego miejscowego, co przed wyborami ściskał, zagadywał: swój chłop, brat łat, zaś po pomyślnych wyborach odwracał oczy, mijając - o dziwo - jeszcze na piechotę. Potem nawet po sąsiedzku, tam gdzie dzwony grzmią, zajeżdżał limuzyną. Może by unikać plebsu. Nie ten blues. A żal. Głównie tych na murkach. Bo z czasem jeszcze przesiądą się na ławki w Parku Wolności. I gie... - jak piszesz.
    Dobrze piszesz - cudacznaB

    OdpowiedzUsuń